Głęboka gościnność


Niniejszy tekst powstał w listopadzie 2022, na rzecz projektu, którego tematem wiodącym miała być gościnność, a który ostatecznie nie doszedł do skutku. Publikuję go więc tutaj, w nadziei, że może komuś się spodoba i znajdzie w nim coś wartościowego dla siebie.

Japońska gościnność i uprzejmość jest dla mnie jedną z najbardziej ujmujących cech charakteryzujących mieszkańców Japonii. Każda wizyta w tym pięknym kraju utwierdzała mnie w moim przekonaniu. Choć jako ludzie, jesteśmy wszyscy bardzo do siebie podobni, to jednak nasze zachowania „zewnętrzne” uwarunkowane wychowaniem i kulturą potrafą się bardzo różnić. W naszym kręgu kulturowym funkcjonuje co prawda przysłowie „Gość w dom, Bóg w dom.”, jednak na co dzień wydaje się być częściej stosowana jego nieco bardziej pragmatyczna wersja: „Gość w dom, woda do zupy”. Zwłaszcza w czasach galopującej infacji w Polsce i pogłębiającego się kryzysu gospodarczego, spora część z nas, Polaków, jest tak bardzo skupiona na swoich problemach, że wszelka gościnność jest powierzchowna i mocno „rozwodniona”.

Odmienne podejście do kwestii gościnności wynika z wyspiarskiego charakteru Japonii, jej historycznej długiej izolacji od reszty świata, a także odmienności wartości kulturowych, które sprawiają, że obcokrajowcy są oczarowani i zakochują się zarówno w miejscach jak i ludziach.

Sam wielokrotnie doświadczyłem podobnych uczuć, przeradzających się chwilami w fascynację.

Chciałbym spróbować spojrzeć na kwestię gościnności nie tylko w powszechnym rozumieniu tego słowa. Wzorem norweskiego profesora Arne Naess, który w latach 70-tych ukuł termin „głębokiej ekologii”, na potrzeby tego artykułu proponuję pojęcie “głębokiej gościnności”. Co ciekawe, z tej perspektywy oba terminy wydają się mieć sporo części wspólnych, co mam nadzieję, stanie się jasne po lekturze.

„Pogłębienie” pozornie prostego pojęcia jakim jest „gościnność” zaczyna się od zadawania właściwych pytań. W tym przypadku mogą to być pytania o istotę gościa i gospodarza oraz ich wzajemnej relacji:

Kim jest gość?

Kim jest gospodarz?

Kim jestem “ja”?

Japoński termin omotenashi, składający się z dwóch słów omote - „twarz”, „przód”, nashi - „brak”, „nic”, sam w sobie daje pole do wielu płaszczyzn rozumienia i interpretacji. Choć w uproszczeniu przyjęliśmy przekład jako „gościnność”, nie powinniśmy pomijać aspektów szczerości, otwartości, uczciwości, prostoduszności, brak oczekiwania wdzięczności, braku ukrytych motywów (braku „tyłu”), a przede wszystkim - braku „ja”. Zwłaszcza ta ostatnia perspektywa ma szczególne znaczenie w kontekście nauk buddyjskich, w tym zen. W tradycji zen, nauki o braku jaźni-ja (japońskie muga 無我; palijskie anattā) stanowią rdzeń teorii i praktyki. Tym właśnie, w moim rozumieniu, jest omotenashi no kokoro (おもてなしの心), czyli serce [głębokiej] gościnności.

*

Aby za daleko nie posunąć się w filozoficznych rozważaniach, zacznę od przykładów z życia wziętych. Są to sytuacje, które mogą się nawet wydawać banalne, a jednak w moim odczuciu są przejawem pewnego sposobu postrzegania świata, z którym w Japonii spotykałem się wielokrotnie i który jest mi bliski. Przytoczone scenki zanotowałem na gorąco, krótko po powrocie, cytuję je zachowując ich pierwotny kształt.

*

Naszą wiejską świątynię zen odwiedził gość. Kiedy zakończył wizytę, pożegnaliśmy się i wyszliśmy kontynuować pożegnalny rytuał na zewnątrz. Nic niezwykłego, zwykle tutaj odprowadza się gości do samochodu i żegna, aż nie znikną z pola widzenia. Tyle, że tym razem na zewnątrz szalał tajfun. Systemy ostrzegawcze od rana zalecały pozostanie w domu, NHK informowało o jednej ofierze śmiertelnej i kilkudziesięciu rannych. Ale przecież gościa pożegnać trzeba... W powietrzu latają różne dziwne rzeczy, jedna ze ścianek świątyni pękła pod naporem wiatru, deszcz leje jak z cebra, a my czekamy w ukłonie aż gość ruszy. A potem kolejny ukłon, tuż przed zniknięciem samochodu za zakrętem. Cóż, przynajmniej włosy nam nie zmokły. Fryzura zen jest tajfuno-odporna.

Tajfuno-odporne “fryzury” zen.
Klasztor Myoshin-sodo, 1999 r.

*

Klaksony w tutejszych samochodach używane są w sposób, z którym wcześniej się nie spotkałem. U nas klakson mówi zwykle bardzo dobitnie co myśli kierowca X na temat kierowcy Y. W Japonii jego dźwięk można by przetłumaczyć jako „ależ proszę". Drogi są często bardzo wąskie, tzn. na tyle, że ledwie mieści się jeden samochód, a pobocza nie ma. Kiedy więc nadjedzie drugi z naprzeciwka, ktoś musi się wycofać i ustąpić. No i właśnie wydarzyła się taka sytuacja. Wycofują się oba samochody. Klakson, który mówi: „Proszę jechać, ja ustąpię". Klakson drugiego samochodu obwieszcza jednak to samo. Kierowca pierwszego auta pokazuje, że nie żartuje i cofa się głębiej. Drugie auto jednak robi to samo i do tego znowu - klakson. Napięcie rośnie.
Kto będzie bardziej uprzejmy?

Pierwsze auto jednak wygrywa, wycofuje się gdzieś daleko za zakręt. Kierowca drugiego samochodu jest niepocieszony, ale korzysta i jedzie pierwszy. W kulminacyjnym momencie, kiedy kierowcy mijają się i ich wzrok się spotyka, zamiast tradycyjnego zachodniego pozdrowienia środkowym palcem i wiązanki niezbyt wyszukanych epitetów, następuje tradycyjny, japoński ukłon.

*

Między Japonią a Europą nadal istnieje przepaść - zarówno technologiczna, jak i - co dużo bardziej problematyczne - kulturowa. Ostatnio miałem okazję pobyć nieco w świeckiej Japonii kilkanaście lat temu. To było dla mnie przeżycie, które zostawiło po sobie trwały ślad. Miałem wręcz wrażenie, że trafiłem na inną planetę. Co mnie tak bardzo poruszyło? Wiele rzeczy, ale przede wszystkim - ludzie. Ludzie naturalnie kultywujący szacunek wobec siebie nawzajem i chęć pomocy w każdej sytuacji. To działo się na taką skalę, że trudno było mi się z tym oswoić. Wracając po latach do Kraju Kwitnącej Wiśni, byłem ciekaw, na ile wyidealizowałem w sobie ten obraz i na ile, przez te wszystkie lata, różnice się zatarły. Okazało się, że to nadal ma miejsce. Bardzo wyraźnie było to widoczne już od przekroczenia granicy. Kilka przykładów dla zobrazowania sytuacji przedstawiam poniżej.

Podzielony kilkoma przesiadkami lot, obsługiwany był głównie przez Air France, ale odcinek Tokio - Osaka obsługiwały Japanese Airlines. W trakcie podróży, obsługa Air France poinformowała nas, że w Tokio musimy z partnerką, Izą sami odebrać bagaże, a potem nadać do Osaki. Mimo, że czasu na przesiadkę jest niewiele, więc w razie opóźnienia możemy mieć problem. Nikogo to specjalnie nie interesowało.

Kiedy wracaliśmy, sądziłem, że sytuacja się powtórzy, bo również po drodze zmienia się przecież tak samo linia lotnicza. A jednak okazało się, że to żaden problem i japońskie linie lotnicze zadbają o to, żeby nasz bagaż dotarł do Polski, żebyśmy nie musieli się fatygować.

Jadąc na lotnisko w Osace, mieliśmy kłopot z wyborem właściwego pociągu i zastanawialiśmy się głośno (rozmawiając po polsku), czy na pewno zdążymy, czy nie ma może szybszego pociągu. Podeszła do nas Japonka, która domyśliła się z czym problem i dokładnie wyjaśniła, gdzie i na który pociąg mamy się przesiąść.

Z kolei w samej Osace szukaliśmy też pewnego miejsca, które chcieliśmy zobaczyć. Japończyk zapytany o drogę, po prostu poszedł z nami jakiś kilometr (mimo, że wcześniej szedł w przeciwną stronę) i doprowadził nas na miejsce.

Wracając, mieliśmy przesiadkę na lotnisku w Paryżu. Tłumy Japończyków czekających cierpliwie na opieszałą obsługę. Wreszcie ruszyła kontrola bezpieczeństwa. Pani traktowała pasażerów - delikatnie mówiąc - jak zło konieczne. A właściwie - jak hodowca “swoje” zwierzęta, nazywane pogardliwie “bydłem”. Pewna Japonka miała termos z herbatą. Japończycy mają na lotniskach sprzęt do sprawdzania płynów, więc w Tokio ją przepuścili. W Paryżu jednak nie. Chciała więc wylać płyn, na co kontrolerka wydarła się na nią (po francusku) i kazała jej to wypić. Przerażona Japonka nadal nie wiedziała o co jej chodzi, więc kontrolerka zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej. W końcu Japonka poszła gdzieś z termosem, a kontrolerka wzięła koszyk z jej rzeczami i pogardliwie rzuciła na podłogę. Dawno nie czułem się tak zażenowany.

W Japonii pasażer jest klientem. A klient jest bogiem. Jest nawet na to powiedzenie - "okyakusama kamisama desu". To dzięki pasażerom funkcjonują linie lotnicze. Dzięki klientom funkcjonują sklepy. A dzięki sklepom ludzie mają pracę. Prosta rzecz, a jednak nie wszyscy to rozumieją.

Każdy kto jeździ komunikacją publiczną wie, jak potrafią być uciążliwe głośne rozmowy przez komórkę. Nawet korzystając z droższych połączeń InterCity czy Pendolino, w których teoretycznie można spokojnie popracować, kiedy obok 2-3 osoby bez skrępowania rozmawiają przez telefon. W Japonii to się nie zdarza. Po prostu nie wolno rozmawiać przez komórkę w środkach komunikacji publicznej. Co więcej, trzeba ją wyciszyć, żeby nie przeszkadzała innym.

Nie ma też mowy o przepychaniu się do wejścia pociągu, czy wyścigu o wolne miejsce.

Nikt nie je i nie pije w metrze/pociągu, z szacunku do współpasażerów.

Takie przykłady można by mnożyć. Pewnie książkę można by napisać. Zdaję sobie sprawę, że jest to pewne uogólnienie, nie wszystko w Japonii jest idealne, a w Europie nie wszystko jest gorsze. Niemniej uważam, że moglibyśmy się naprawdę dużo nauczyć od naszych przyjaciół z drugiego końca świata.

***

Tylko ta chwila

Głęboka gościnność dotyczy w zasadzie wszystkich naszych relacji - zarówno z istotami ludzkimi, jak i pozaludzkimi. Ze zwierzętami, drzewami, roślinami, morzami, jeziorami, górami. Z powietrzem, którym oddychamy. Z pokarmem, który jemy. Również relacji z sobą samym. A nawet z czasopismem, które właśnie trzymasz w rękach, droga Czytelniczko, drogi Czytelniku. Każda chwila naszego życia ma znaczenie.

Około 500 lat temu żył mistrz ceremonii herbaty (sadō/chadō 茶道) Sen no Rikyū, któremu przypisuje się powiedzenie:

 

Ichi-go ichi-e

一期一会

Jedna chwila, jedno spotkanie

Słowa te tłumaczone są również jako “tylko raz w życiu”, “tylko teraz”. Jego istotą jest celebrowanie chwili obecnej, ponieważ jest ona wyjątkowa i nigdy się nie powtórzy. Każda minuta naszego życia jest jedyna i niepowtarzalna. W naszym kręgu kulturowym, przytaczając słowa greckiego filozofa Heraklita z Efezu, mówimy, że ponieważ wszystko płynie (panta rhei), “nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”. Nawet jeśli wejdziemy do niej dokładnie w tym samym miejscu, co minutę temu, to już nie będzie ta sama rzeka.


Jeśli spotykamy się z innymi ludźmi, jest to jedyne takie spotkanie w całym naszym życiu. Nawet, jeśli spotkamy się jeszcze w takim samym gronie, w tym samym miejscu, nie będzie to to samo, choćby ze względu na to, że każdy z nas będzie już w innym miejscu swojego życia, czy w innym nastroju. Jaką więc postawę możemy przyjąć wobec takich okoliczności? Czy, jak pisał poeta rzymski, Horacy, powinniśmy “chwytać dzień” (łac.
carpe diem), bo nie wiadomo, co przyniesie przyszłość?

W XIX wieku Ii Naosuke w “Chanoyu Ichie Shū” pisał:


“Zgromadzeniu dla herbaty należy poświęcić wielką uwagę, co nazywamy ‘jedna chwila, jedno spotkanie’. Nawet jeśli gospodarz i goście widują się często, to jedno spotkanie nie może zostać dokładnie powtórzone. Patrząc na to w ten sposób, jest to jedyna taka sposobność w życiu. Zgodnie z tym gospodarz musi szczerze zatroszczyć się o każdy aspekt zgromadzenia, oddać się mu w pełni, upewniając się, że nic nie będzie pozostawione przypadkowi
. Z kolei goście muszą rozumieć, że to spotkanie już się nie powtórzy, docenić jak bezbłędnie zaplanował je gospodarz i uczestniczyć w nim z pełną szczerością. To właśnie oznacza ‘jedna chwila, jedno spotkanie’”.

そもそも茶の湯の交会は一期一会といひて、たとへ幾度おなし主客交会するとも今日の会にふたたびかえざる事を思へハ実に我一世一度の会也去るニより主人ハ万事に心を配り聊かも粗末なきよう親切実意を尽くし客にも此会ニ又逢ひかたき事を弁へ主客の趣向何一つも愚かならぬを感心し実意を以って交じるへき也是を一期一会といふ。


Somosomo cha no yu no kōe wa ichido ichie to iite, tatoe ikudo onashi shukyaku kōe suru to mo kyō no kai ni futatabi kaezaru koto o omoeba jitsu ni waga isse ichido no e nari saru ni yori shujin ha manji ni kokoro o kubari isasaka nimo somatsu naki yō shinsetsu jitsui o tsukushi kyaku ni mo kono kai ni mata aikataki koto o wakimae shukyaku no shukō nani hitotsu mo oroka naranu o kanshin shi jistui o motte majirubeki nari kore o ichido ichie to ii.

Nauka sadō, ceremonii herbaty. Ryōsenan, Kyōto, 1999 r.

Podobnie jest w sztukach walki, to samo powiedzenie służy uświadomieniu beztroskim uczniom, którzy przerywają wykonywaną technikę by “spróbować raz jeszcze”, zamiast kontynuowania jej mimo błędu. W sytuacji życia i śmierci nie ma możliwości ponownego spróbowania. Jest tylko ta jedna, niepowtarzalna chwila.

“Nic dwa razy się nie zdarza

i nie zdarzy. [...]

Żaden dzień się nie powtórzy,

nie ma dwóch podobnych nocy,

dwóch tych samych pocałunków,

dwóch jednakich spojrzeń w oczy.”

Wisława Szymborska, “Nic dwa razy”

Również Marcin Świetlicki w utworze “Filandia” (kojarzonym głównie z wykonania Bogusława Lindy) pisał:

        “[...]

Słońce nie będzie nigdy już tak cudnie wschodzić i zachodzić

Księżyc nie będzie tak pięknie wisiał

Nigdy nie będzie takiej telewizji

Takich kolorowych gazet

Nigdy nie będziesz dla mnie miła taka

Nigdy ksiądz nie będzie mówił tak mądrych kazań

Nigdy organista tak pięknie nie zagra

Nigdy Bóg nie będzie tak blisko

Tak czuły i dobry jak teraz”

Choć ostatnie dwa wersy, zwłaszcza w kontekście wydarzeń za naszą wschodnią granicą, mogą jednak sugerować obecnie interpretację wiersza, bardziej związaną z innym kluczowym aspektem nauk buddyjskich, tj. nietrwałością (jap. 無常, mujō):

“Nad horyzontem błyska się i słychać szczęk żelaza

Nigdy nie będzie takiego lata”

***

Ofiarowanie

Szkieletem praktyki buddyjskiej jest sześć paramit. Termin “paramita” pochodzi z sanskrytu i tłumaczy się go często jako “doskonałość”. Pierwszą z sześciu jest dana paramita, czyli praktyka szczodrości, dawania. Mówi się, że jest to swoista brama wejściowa na ścieżkę buddyjską. Dawanie może odbywać się na różnych poziomach - materialnym, emocjonalnym i duchowym. Dawanie w aspekcie duchowym dotyczy przede wszystkim osób, które same są urzeczywistnione[1] i przekazują dalej naukę Dharmy, czyli buddyjskich nauczycieli. Natomiast każdy z nas może praktykować ofiarowywanie na poziomie materialnym, co zwłaszcza w obecnych czasach jest bardzo potrzebne, ponieważ wiele istot ludzkich i pozaludzkich (czyli zwierząt) potrzebuje wsparcia w postaci schronienia, żywności, leków, pieniędzy, ubrań itp. Nawet, jeśli nie stać nas na to, zawsze możemy ofiarować uśmiech, przyjazne spojrzenie czy słowa wsparcia. Możemy też ofiarować swój czas. Nierzadko taka forma pomocy jest bardziej pożądana od pieniędzy.
Co istotne, właściwa praktyka szczodrości jest wykonywana z czystej motywacji przyniesienia pożytku innym, bez oczekiwania na nagrodę, podziękowanie czy docenienie.

Mukudoku 

無功徳

Robiąc coś, nie oczekuj nagrody, ani nic w zamian.

Tego typu pozbawiona “ja” postawa jest swoistym kamieniem filozoficznym, który potrafi zmienić zwykłe działanie, w działanie szlachetne.

***

Otrzymywanie

itadakimasu

頂きます

Itadakimasu jest zwrotem używanym m.in. przed rozpoczęciem posiłku. W tym kontekście czasami porównuje się go do naszego “smacznego”, jednak japońska wersja oznacza “pokornie otrzymuję”. Jest to wyrażenie wdzięczności za posiłek oraz dla tych, którzy go przygotowali. Wypowiadając formułkę itadakimasu składa się dłonie razem i lekko pochyla głowę w pokłonie. W treningu zen przy rozpoczęciu posiłku recytuje się “Pięć rozważań [przy posiłku]” (食事五観の偈 shokuji gokan no ge):


Po pierwsze, głęboko rozważmy nasze prawdziwe wysiłki i wysiłki tych, którzy przynieśli nam to jedzenie.[2]
一つには功の多少を計り彼の来処を量る
Hitotsu ni wa, kō no tashō o hakari ka no raisho o hakaru.

Po drugie, obyśmy żyli w sposób, który czyni nas godnymi aby je otrzymać.
二つには己れが徳行の全缺を忖って供に應ず
Futatsu ni wa onore ga tokugyō no zenketsu o hakatte ku ni ōzu.

Po trzecie, co jest najważniejsze, to praktyka uważności, która pomaga przekroczyć chciwość, gniew i złudzenia.
三つには心を防ぎ過を離ることは貪等を宗とす
Mittsu ni wa, shin o fusegi toga o hanaruru koto wa tontō o shū tosu.

Po czwarte, doceńmy tę żywność, która podtrzymuje zdrowie naszego ciała i umysłu.
四つには正に良藥を事とするは形枯を療ぜんが為めなり

Yottsu ni wa masa ni ryōyaku o koto to suru wa gyōko o ryōzen ga tame nari.

Po piąte, akceptujemy to jedzenie by dopełnić przebudzenia czystego umysłu wszystkich istot.
五つには成道の為めの故に今此の食を受く

Itsutsu ni wa jōdō no tame no yue ni ima kono jiki o uku.

(przekład w wersji One Drop Zen Polska)

Istota itadakimasu może być również oddana innym powiedzeniem, które podkreśla wagę każdego kęsa pożywienia:


W ziarnku ryżu żyje Siedmiu Bogów
        お 米 一粒 一粒には、 七人の 神様が 住んでいる。
        Okome hitotsubu hitotsubu ni wa, shichinin no kamisama ga sunde iru.


Takuhatsu (托鉢), czyli praktyka przyjmowania jałmużny jest integralną częścią życia klasztornego.


Samo itadakimasu może być również użyte w kontekście nie tylko posiłku, ale również otrzymywanych rzeczy. W zasadzie jego użycie przed jedzeniem jest stosunkowo młode, sięga nieco ponad 200 lat. Za jego początek uznaje się publikację podręcznika etykiety życia codziennego “Koukou Michibiki Gusa” (孝行導草), w której zawarte jest zdanie:

“Kiedy chwytasz pałeczki, powinieneś podziękować całej naturze, żyjącym istotom, Cesarzowi i rodzicom.”

箸取らば、天地御代の御恵み、主君や親の御恩おぢわゑ。

Hashi toraba, ametsuchimiyo no onmegumi, shukun ya oya no goon ajiwae.

Serce itadakimasu wykracza więc znacznie poza posiłek i jest nim wdzięczność za to, co otrzymujemy w naszym życiu i determinacja, aby jak najlepiej wykorzystać to, czym dysponujemy.

***

Natura

Drążąc dalej temat gościnności, warto zauważyć, że jako ludzie sami jesteśmy gośćmi na tej planecie. Wbrew powszechnej w tej części świata opinii, nie jesteśmy, ani nigdy nie byliśmy jej panami i władcami. Zależymy od niej dużo bardziej niż nam się wydaje. Jesteśmy jej częścią i korzystamy z jej dóbr, natomiast zbyt często zapominamy, że ziemia bez nas przeżyje (ba, należałoby wręcz powiedzieć, że odżyje), my bez niej - nie mamy szans.

Klasztory zen często położone są w miejscach o wyjątkowych walorach przyrodniczych.
Przykładowo klasztor Eigen-ji mieści się na górze przy rzece Echigawa.
Na zdjęciu z 2019 r. widoczna jest brama główna, która została oznaczona jako cenne dobro kulturalne prefektury Shiga.
Okoliczne klony japońskie przyciągają jesienią tysiące odwiedzających, przybywających podziwiać malownicze widoki.

Wrażliwość na naturę i jej piękno są wpisane w kulturę Japonii oraz w tradycję zen. Możemy ją odnaleźć choćby w malarstwie zen czy w poezji zen. Nie jest to jednak podziwianie krajobrazów niczym wizyta w muzeum, w którym oglądamy kolejne obrazy, poświęcając każdemu kilka czy kilkadziesiąt sekund i idąc dalej. W sztuce zen nie ma oddzielenia między podmiotem i przedmiotem, jest za to pochłonięcie bez reszty, “zatopienie się”. Jesteśmy integralną częścią natury, a nie podmiotem, który się jej przygląda.

Nie szukając sławy

Nie martwiąc się moim ubóstwem

Chowam się głęboko w górach

Z dala od kurzu tego świata

Rok się kończy

Zimne niebo

Kto się ze mną zaprzyjaźni?

Kwiat śliwy na nowej gałęzi

Otoczony światłem księżyca

Jakushitsu Genkō (1290-1367), założyciel klasztoru Eigen-ji

Piękną praktyką pozwalającą doświadczyć tego o czym piszę jest shinrin-yoku (森林浴) czyli “kąpiel” leśna. W skrócie polega ona na spacerze w lesie, jednak w głębokim “zanurzeniu się” w otoczeniu, w poczuciu pełnego kontaktu z drzewami, leśnym powietrzem, śpiewem ptaków. Bez rozmów, bez telefonu, bez myślenia o tym, co było i o tym, co będzie. Nawet 15-20 minut takiego ćwiczenia pozwala odczuć jego uzdrawiające ciało i umysł skutki. Spróbujcie, a jeśli chcecie zgłębić temat, są już dostępne książki (również w języku polskim) i jest też sporo materiałów w internecie.

Nyogen Nowak, “Kannon z ptakami”, przykład malarstwa zen (zenga)
Więcej:
https://zendust.net 

Wiosenne kwiaty, jesienny księżyc,

letnia bryza, zimowy śnieg.

Jeśli bezużyteczne sprawy

nie zaśmiecają Twego umysłu

masz najlepsze dni swego życia.

春に百花有り秋に月有り、

夏に涼風有り冬に雪有り。

若し閑事の心頭に挂くる無くんば、

即ち是れ人間の好時節。

Haru ni kyaku hana ari, aki ni tsuki ari,

natsu ni suzukaze ari, fuyu ni yuki ari.

Wakashi kanji no shintō ni kakuru nakunba,

sunawachi kore ningen no kōjisetsu.

Mumon-Kan, przypadek 19

Warto dodać, że te dzieła sztuki zen nie są czymś, co powstawało w sposób intelektualny, “z głowy” autora, lecz wynikały z ich bezpośredniego doświadczenia siebie/przyrody. Nierzadko też mnisi tworzący taką poezję sami żyli bardzo blisko natury, w rozsypującej się chacie, w warunkach, które dzisiaj nazwalibyśmy pewnie po prostu “bezdomnością” z wyboru. Taką postacią był m.in. Ryokan Taigu (1758-1831), z którego życia znamy sporo ujmujących historii spisanych przez jego przyjaciół. Przytoczę jedną z nich, która dobrze pokazuje jakim był człowiekiem:


“Pewien złodziej, który włamał się do chaty Mistrza, nie znalazł nic, co mogłoby być godne łupu. Postanowił ukraść matę, na której spał Mistrz. Chciał ją tak wysunąć, aby go nie obudzić. Mistrz, udając, że śpi, przewrócił się na bok i zsunął się na podłogę, pozwalając złodziejowi wyciągnąć matę i oddalić się.”

Inna wersja tej historii (lub może była to inna historia?) mówi o tym, że kiedy Ryokan zorientował się, że złodziej wyszedł w nocy z jego pustelni z pustymi rękoma, pobiegł za nim i ofiarował mu swoją szatę. Następnie usiadł nagi, spojrzał na księżyc i pomyślał: “Biedny gość, chciałbym móc mu dać ten piękny księżyc!”.

 

Prawdopodobnie pod wpływem tego wydarzenia powstało dziś już słynne haiku Ryokana:


Złodziej

pozostawił

księżyc w oknie

nusubito nif

torinokosareshi

mado no tsuki

盗人に

とり残されし

窓の月

Wiersz ten możemy zrozumieć na co najmniej dwóch poziomach. Z jednej strony mamy złodzieja, który szukając cennych rzeczy, przeoczył tak wartościowy widok, jakim jest piękny księżyc. Bardziej wrażliwy okazał się rabuś, którego zauważył inny autor haiku, Buson:

Co za księżyc -

Złodziej przystaje

Żeby ułożyć wiersz.

盗人の

首領歌よむ

けふの月

Nusubito no

shuryō uta yomu

kyō no tsuki

Z drugiej strony, księżyc w tradycji zen często symbolizuje oświecenie. Szukając wartościowych przedmiotów, złodziej przeoczył więc prawdziwy skarb.

Żabka w ogrodzie świątyni zen.


Stara sadzawka,

Żaba - skok -
Plusk.
[3]

        Bashō

Czy to oznacza, że teraz wszyscy powinniśmy rozdać to, co mamy, usiąść nago i podziwiać piękne widoki?
Niekoniecznie.
Nie ma uniwersalnej odpowiedzi na pytanie “jak żyć?” i nikt za nas tej odpowiedzi nie znajdzie. Nie każdy nadaje się do życia w pustelni, nie każdy zniesie trudną dyscyplinę życia w klasztorze zen. Z kolei nie każdemu odpowiada model życia rodzinnego czy opartego na gromadzeniu dóbr materialnych (“telewizor, meble, mały fiat - oto marzeń szczyt” - jak śpiewał Perfect w “Nie płacz Ewka”).

Dobra wiadomość jest taka, że aby praktykować zen, nie trzeba być mnichem w klasztorze.


Hakuin Zenji (1686-1769), jeden z najbardziej wpływowych nauczycieli zen w Japonii, z którego linii wywodzi się praktycznie cały współczesny zen rinzai,nauczał:


“Poprzez utrzymywanie uważności podczas działania (co nazywane jest dōchū no kufū 動中の工夫), świecki praktykujący mimo swoich obowiązków społecznych, może osiągnąć tak samo głęboki stan w zen, jak wyświęcone osoby, które opuściły swój dom.”
(źródło:
https://terebess.hu/zen/hakuin-works.html )


Utrzymywanie uważności (ang. mindfulness) w życiu codziennym jest z pewnością ważną i pomocną praktyką, jednak samo mindfulness to nie zen. Istotą zen jest wgląd we własną naturę i naturę rzeczywistości. A następnie wypływające z tego wglądu działanie w życiu codziennym, dla pożytku wszystkich istot. Warto o tym pamiętać, gdyż zewsząd proponuje się nam często mocno spłycone podejście, ograniczające się do samej techniki wyrwanej z kontekstu buddyjskich nauk. Podobny temat, choć w nieco innym kontekście, poruszył Ronald Purser w książce “McMindfulness: How Mindfulness Became the New Capitalist Spirituality”.

Zima 2001 r. w świątyni zen Bukkoku-ji.
Życie zen blisko natury oznacza też, że w zimie, jest… zimno, ponieważ budynki nie są ogrzewane, a cienkie ściany nie są w żaden sposób ocieplone.

***

Aktywizm

Biorąc pod uwagę całą historię naszej planety, czas, w którym gości ona gatunek ludzki, to zaledwie mgnienie oka.
Mniej więcej 200 lat temu rozpoczęła się gwałtowna urbanizacja Ziemi, nazywana coraz powszechniej antropocenem. W ciągu ostatnich dziesięcioleci zdołaliśmy doprowadzić ziemię i wszystkich jej roślinnych i zwierzęcych mieszkańców, na skraj katastrofy. Rabunkowa eksploatacja złóż, korzystanie z paliw kopalnych, wycinki lasów na ogromną skalę, masowe zabijanie zwierząt (zarówno tzw. “hodowlanych”, jak i dzikich) - to wszystko sprawiło, że znaleźliśmy się niebezpiecznie blisko punktu, po przekroczeniu którego może już nie być powrotu do obecnego, wygodnego świata. Jeśli nie podejmiemy natychmiastowych, radykalnych działań, czeka nas wizja rodem z filmów post-apokaliptycznych, jak choćby “Mad Max”, gdzie życie sprowadza się do walki o przetrwanie i zdobycia choćby minimum zdatnej do picia wody i pożywienia.

Do tego obrazka dodajmy jeszcze temat pandemii, coraz bardziej odczuwalnego kryzysu klimatycznego, gospodarczego, energetycznego oraz wojny, która tym razem trwa nie “gdzieś tam daleko” (więc “mnie nie dotyczy”), lecz tuż za naszą granicą. I stanowi realne zagrożenie również dla naszego kraju i dla nas.

Swoją drogą uważam, że jako Polacy stanęliśmy na wysokości zadania i wykazaliśmy się ogromną gościnnością wobec wojennych uciekinierów z Ukrainy. Składam głęboki pokłon każdej osobie, która pomogła w tym trudnym czasie. Nie mam tu na myśli rządu czy polityków, lecz zwykłych, a jednak niesamowitych ludzi, którzy oddolnie zorganizowali się, żeby ratować innych ludzi. Moim zdaniem taką samą pomoc powinni otrzymać również emigranci przekraczający granicę polsko-białoruską, bo kolor skóry nigdy nie powiniem być przyczyną innego traktowania żadnego człowieka.

Jedna z refleksji, którą miałem pojawiła się, gdy na dworcu głównym PKP we Wrocławiu zobaczyłem setki uchodźców wojennych z Ukrainy, którzy często w jednej chwili musieli zostawić cały swój dobytek i przyjechali do naszego kraju z foliową siatką w ręku lub czasami z zupełnie bez niczego. Często ze świadomością, że w zasadzie nie mają już do czego wracać, bo ich bliscy zginęli, a cały dorobek ich życia przepadł w jednym bombardowaniu.

Wszystkie te “bezcenne dobra”, które pieczołowicie gromadzimy przez całe życie, na które ciężko harujemy od rana do wieczora, wszystko to znika w jednej chwili.

Podobne poczucie miałem, gdy umarli moi dziadkowie, a ich dom, który jako dziecko postrzegałem jako miejsce pełne niesamowitych skarbów, okazał się być pełen rzeczy, z których może kilka miało wartość sentymentalną, a pozostałe w zasadzie nie miały żadnej wartości. Jestem pewien, że gdy nadejdzie i mój czas, zostanie po mnie sterta elektronicznego[4] złomu. Przy odrobinie szczęścia może część z tego będzie miało wartość sentymentalną lub muzealną. Choć obawiam się, że następne pokolenia, będą miały dużo poważniejsze problemy niż zajmowanie się takimi drobiazgami. Katastrofa klimatyczna zbliża się wielkimi krokami i jeśli nie podejmiemy radykalnych działań, życie codziennie stanie się wkrótce trudne do wytrzymania.

Wietnamski mnich dokonujący w 1963 r. aktu samospalenia w proteście przeciwko rządowym prześladowaniom buddystów.
źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Th%C3%ADch_Qu%E1%BA%A3ng_%C4%90%E1%BB%A9c

Jeden z moich nauczycieli, Yasusada Seki Hotei, powiedział ostatnio, że właśnie takie czasy są dobrą okazją do praktyki zen.


*

Jak się odnaleźć w tym trudnym czasie?
Jak nie zwariować?
Jak skorzystać z tego, co mamy najcenniejsze - naszego życia, naszego czasu?
Czy człowiek zen powinien odciąć się od tego szaleństwa, które dzieje się dookoła, zaszyć w górskiej pustelni i samotnie praktykować żywiąc się leśnym runem i pijąc wodę ze strumienia? Czy może wręcz przeciwnie, powinien rzucić się w wir wydarzeń i pomagać tam, gdzie ta pomoc jest bardzo potrzebna?


Nie ma uniwersalnej odpowiedzi na takie pytania, natomiast odpowiedź, którą wypracowałem sam dla siebie, jest odpowiedzią “drogi środka”. Potrzebne jest jedno i drugie.

Współczesny świat bardzo potrzebuje aktywistów. Bardziej niż kiedykolwiek. Nie można zatrzymać się na tym, że samemu żyje się dobrze, ekologicznie i etycznie. “Jestem weganinem, więc nie przyczyniam się do cierpienia zwierząt.”, “Sortuję śmieci.”, “Używam ekologicznego ogrzewania.”, “Nie marnuję żywności.” Jest to dość wygodne i sam kultywowałem taką postawę dość długo, mówiąc sobie, że “nic mi do tego jak żyją inni, w końcu to ich życie”. Problem w tym, że taki model jest pułapką myślową, która daje nam pozorny komfort, jednak podszyta jest biernością. Przykładowo, gdybyśmy żyli w czasach, gdy niewolnictwo było czymś legalnym i zupełnie normalnym (co wbrew pozorom nie działo się bardzo dawno, zaledwie kilkadziesiąt lat temu), moglibyśmy powiedzieć, że skoro sami nie mamy niewolników, to nic nam do tego, że sąsiad wykorzystuje innych ludzi jako darmową siłę roboczą, źle ich traktując i bijąc. A jednak szczęśliwie znalazły się osoby, które zaprotestowały i stanęły w obronie słabszych.

Świat potrzebuje aktywistów. Obszarów aktywizmu jest niezliczona ilość, każdy może znaleźć coś dla siebie. Można walczyć o klimat. Można być wojownikiem walczącym o prawa zwierząt. Można walczyć o delegalizację myślistwa, które współcześnie jest zbędnym anachronizmem. Można walczyć o lasy czy rzeki. Można walczyć o prawa mniejszości. Można walczyć o prawdziwą (a nie deklaratywną) demokrację.
W każdy z tych obszarów można się zaangażować zarówno od strony działań bezpośrednich (jak np. protesty klimatyczne, akcje blokad polowań, czy blokad wycinek lasów, czy choćby rozmów z ludźmi na ulicy), jak i działań formalnych (np. zgłaszanie uwag do Planu Urządzania Lasu), można wywierać presję na decydentów i korporacje. Ponieważ nie każdy jednak jest gotowy na “krew, pot i łzy”, które czasami wiążą się z działaniami aktywistycznymi, jest też łagodniejsza forma, w postaci mikroaktywizmu, czyli podejmowania prób uświadamiania rodziny i znajomych przy okazji spotkań i rozmów na różne tematy.

Choć wątek ten może wydawać się odległy od tematyki całego artykułu, to jednak jest z nim ściśle powiązany. Jesteśmy gośćmi na tej planecie. Doprowadziliśmy ją na skraj katastrofy klimatycznej. Nie ma czasu do stracenia, jeśli nie zaczniemy działać dziś, jutro może okazać się piekłem.

Podsumowując, czym dla mnie jest głęboka gościnność? Jest to proaktywna postawa życiowa pełna szczerego, bezinteresownego szacunku i życzliwości dla wszystkich i wszystkiego. Jest to żywa uważność i otwartość na otoczenie, w którym akurat się znajdujemy w danej chwili. Bez względu na to, czy są to ludzie, zwierzęta, rośliny czy nawet skały i przedmioty nieożywione.  


Uczyć się Drogi, to uczyć się siebie.

Uczyć się siebie, to zapomnieć siebie.

Zapomnieć siebie, to być oświeconym przez niezliczone rzeczy.

Być oświeconym przez niezliczone rzeczy, to porzucić ciało i umysł swoje i innych.[5]

仏道をならふといふは、自己をならふ也。

自己をならふというは、自己をわするゝなり。

自己をわするゝといふは、万法に証せらるゝなり万法に証せらるゝといふは、

自己の身心および他己の身心をして脱落せしむるなり。


Butsudō o narau to iu wa, jiko o narau nari.

Jiko o narau to iu wa, jiko o wasururu nari.

Jiko o wasururu to iu wa, manpō ni shō seraruru nari.

Manpō ni shō seraruru to iu wa,

jiko o shinjin o yobi tako no shinjin o shite totsuraku seshimuru nari.



[1] W tradycji buddyjskiej urzeczywistnienie, czy też oświecenie oznacza wgląd we własną naturę, w naturę rzeczywistości. Jest to rozpoznanie “jakimi rzeczy są”.  Ów wgląd nie jest intelektualnym rozumieniem, lecz ma charakter bezpośredniego doświadczenia. Powiązane pojęcia w języku japońskim to kenshō (見性; ken - “widzenie”, shō - “natura, esencja”; kenshō - widzenie swojej prawdziwej natury) i satori (悟り ; “zrozumienie”).

[2] Inna wersja przekładu tego wersu mówi “Po pierwsze, pomyśl skąd pochodzi ten pokarm i ile pracy kosztował.”. Chodzi o wdzięczność nie tylko dla osób, które przygotowały posiłek, ale dla wszystkich i wszystkiego, dzięki którym możemy go spożywać.

[3] Przytoczony przekład słynnego haiku jest autorstwa Czesława Miłosza. Jest to wersja, która podoba się autorowi tego artykułu, choć niektórzy uznają ją za nieudaną. Ciekawą dyskusję na ten temat można przeczytać tutaj: http://poloniajaponica.jp/literaturajp/item/641-o-stawie-i-%C5%BCabie 

[4] Dla wyjaśnienia dodam, że jestem maksymalistą, tzn. gromadzę mnóstwo rzeczy (w tym książki o minimalizmie), mimo, że z niektórych rzadko korzystam, ale jednak “może kiedyś się przyda”.  

[5] Inna wersja przekładu tego wersu: “Być oświeconym przez niezliczone rzeczy, to usunąć bariery między sobą, a innymi.”